Czas mijał jej dziwnie. W
ogóle rzeczywistości stała się dziwna. Zatraciła swój rytuał
przesiadywania na balkonie, bo w pustą szczelinę miasta wcisnął
się on, a ona nie miała ochoty dzielić się swoją samotnią z
kimkolwiek, a już na pewno nie z nim. Choć ostatnio nieco zwątpiła
w te myśl. Zbyt często przesiadywał w jej myślach, by mogła się
spokojnie go wyprzeć, czy potwierdzić, że jest dla niej nikim. Od
tamtej stał się kimś więcej niż tylko kolejnym manekinem życia,
nic nie wartą kukłą zajmujące miejsce w wszechświecie, która
może zadać kolejny cios. Najlepszym tego dowodem była
przeszkadzająca jej od pięciu dni bluza, leżąca na brzegu
kremowej kanapy, wyprana, wyprasowana, złożona w kostkę, mimo
wszytko pachnąca nim.
Stała na palcach w
niewielkiej odległości od okna i wypatrywała choćby najmniejszego
skrawka jego ciała. Odsunęła się gwałtownie, niemal przewracając
się na puchaty dywan, gdy cień jego sylwetki uderzył w firankę.
Skrzywiła się nieznacznie, wahając się nad własną myślą. W
końcu wstała, chwyciła przesiąkniętą jego zapachem bluzę i
pobiegła do bloku naprzeciwko. Nie minęło 30 sekund, gdy bez
zastanowienia, trochę bezmyślnie nacisnęła dzwonek.
Od tamtej nocy czuł się
nieswojo, żeby nie powiedzieć głupio. Dobrze wiedział, że trzy
wypite wcześniej piwa nie miły wpływu na bieg tamtych wydarzeń.
Mimo wszystko miał do siebie pretensje. Postąpił zbyt gwałtownie.
Przez jakiś czas miał nawet wrażenie, że zaczęła go unikać Od
niemal dwóch tygodni męczył się z różnymi pytaniami.
-Czemu jesteś tak
obca, taka dzika?
-Co się stało, że
tak bardzo zamknęłaś się w sobie?
-Czemu milczysz?
Te pytania mógł zadawać
w nieskończoność, gdy ciepławy strumień wody wertował jego
zmęczone ciało, gdyby nie dzwonek do drzwi.
Drzwi uchyliły się
powoli, wydając z siebie wyskoki, nieprzyjemny dźwięk. Jej
bursztynowym tęczówką ukazał się on. Srebrne kropelki, którymi
nasączona była cała jego czupryna, wolno ściekały na jego
szerokie barki. Każda pojedyncza łuska staczała się z ramion na
wyraźnie wyrzeźbiony tors, by skacząc z mięśnia na mięsień,
zostawić po sobie wilgotny ślad, odbijający pojedyncze promienie
światła, a na końcu wsiąknąć w jasny ręcznik, który owijał
go w pasie. Dopiero po chwili doszła do siebie, kierując wzrok na
zaskoczony wyraz jego twarzy. Spazmatycznie potarła wierzch
przedramienia, który przyciągnął uwagę chłopaka dość wyraźną
gęsią skórką. Podała mu bluzę, która wyjaśniła mu obecność
Milczącej w progu mieszkania. Ostatni raz przebiegł wzrokiem po
jego łydkach i nie bardzo wiedząc co robić, szybko zbiegła po
schodach, wystukując równy rytm. Pierwszy raz od dawna przegrała z
nią ciekawość.
Pozytywnie zmieszany
wpatrywał się w rząd spływających w dół stopni. Zamknął
drzwi i spoglądając na bluzę uśmiechnął się szeroko. Opadł na
czarną, skórzaną kanapę, tempo wpatrując się przed siebie.
Próbował zapanować nad tym co działo się w środku, w nim.
Między 3 a 4 żebrem poczuł promieniujące ciepło, rażące do
czubka głowy, a nawet koniuszków palców u stóp.
Beznamiętnie dźgała
łyżeczką Bogu winne truskawkowe musli, nie potrafiąc ukryć
przeszywającego jej ciało uczucia. Niezwykłego, aczkolwiek bardzo
przyjemnego. Uśmiechnęła się do siebie, gdy przed oczami błysnęła
jej jego idealnie wyrzeźbiona sylwetka. Uśmiech poszerzył się
znacznie, gdy jej umysł, a także poszczególne zmysły zaczęły go
wiązać z Adonisem czy Apollo. Kiedy po głowie przeszła jej myśl
porównania tej sytuacji do książki A. Libery Madame, wybuchła
perlistycznym śmiechem, który miękko odbił się od karmelowych
ścian kuchni, po czym spoważniała i rysując łyżką w powietrzu
jakiś obraz, stwierdziła, że to wcale nie taki głupi pomysł.
-Ty będziesz moim
Madame Wiktoria, a ja twoim Antoninem, Antoniną znaczy się... -
myślała, gdy nieudolnie wiązała w kokardkę sznurówki
granatowych, lekko przyniszczonych trampek.
Wyjrzała przez okno i
widząc go przechodzącego obok blokowego trzepaka z torbą
przewieszoną przez ramie, wybiegła z mieszkania, uprzednio
zabierając jedynie dużawą, czarną bluzę.
Czuł się nieswojo jakby
czyjeś oczy przyklejone były do jego ciała. Non-stop pośród
parkowej zieleni migały mu cienie, dziwnie szeleściły liście, a
co jakiś czas zdawało się słyszeć czyjś cichy śmiech. Obrócił
się nerwowo, zmrużył oczy tak, że jego powieki dzieliła wąska
szczelina i wypatrywał przyczyny burzącej jego spokój. W końcu
odpuścił sobie, bo myśl, że ktoś mógłby go śledzić wydała
mu się śmieszna, a nawet głupia.
Gdy on z daleka dostrzegł
czarne Audi, pomachał kierowcy, a ona już rozglądała się za
taksówką. Szybko nabazgrała karteczkę, którą podała kierowcy
- „Za tym samochodem, proszę” - wskazując
odjeżdżające auto.
Wpatrywała się w
migający obraz za szybą, co jakiś czas troszcząc się czy
taksówkarz na pewno nie zgubił śledzonego. Skupiła się na
kurczowym obciąganiu rękawów bluzy, podczas gdy samochód
zatrzymał się pod – jak informował napis – Halą
Widowiskowo-Sportową w Jastrzębskim Zdroju. Wręczyła kierowcy
banknot i ze zmarszczonym, prawie skrzyżowanymi brwiami przyglądała
się budynkowi, w którym zginęła postać chłopaka. Zrezygnowana
uderzyła tyłkiem o murek ogrodzenia hali, głęboko do płuc
wciągając chłodne powietrze i wertując spojrzeniem pomalowane na
malinowo paznokcie, zastanawiała się co teraz. Czy powinna wracać
już do domu? Czy może czekać tu na niego? A może jakimś cudem
wkraść się do budynku niezauważona? Pierwszą myśl natychmiast
odrzuciła, a ostatnia wydawała jej się zbyt ryzykowna, więc
postanowiła, że przez dwie godzinki pochodzi po mieście, a później
wróci.
Pierwszy raz od bardzo
dawna udało mu się w pełni skupić na treningu. O niczym nie
myślał, niczym się nie przejmował, nie martwił. No może z
małymi wyjątkami, bo co jakiś czas coś przypominało mu o niej.
Ale nie były to już tak toksyczne myśli jak wcześniej. Od dwóch
dni znał jej wiek, dokładną datę urodzenia, nazwisko i co
najważniejsze prawdziwe imię. Niby niewiele, ale jego w zupełności
to satysfakcjonowało. Nie ukrył zadowolenia, kiedy trener
zakomunikował, że trening zostaję skrócony, bo on ma pilny
wyjazd.
Stała zamaskowana – w
kapturze wysoko zaciągniętym na głowę, w strategicznym miejscu –
za drzewem, wypatrując, pośród jak jej się wydawało setki
napuchniętych żyraf swojego Wiktora. Uważnie obserwowała ich
gesty, śmiechy jak w małym teatrzyku, by po chwili odpłynąć
myślami do przeszłości. Przerzuciła wzrok w dal, skupiając się
na śpiewie ptaków i melodii wygrywanej przez korony drzew. Drgnęła,
a prawie podskoczyła do góry, gdy poczuła czyjeś emanujące
ciepłem dłonie na swoich bokach. Obróciła się szybko,
zadzierając głowę do góry, a jej malinowe usta ułożyły się w
literkę „o”, gdy on zsunął z jej głowy ciemny kaptur,
cmoknął w czoło i powiedział
-Cześć, Antonino.
~*~
Troszkę
to głupie, oby lepsze niż nic.
PS.
Pozdrawiam moją soreczkę od polaka... i cóż że środkowym
palcem?