4.Chciałbym zatrzymać czas, kiedy patrzę na nią Zatrzymać świat, który chce nam chwile kraść...

Czas mijał jej dziwnie. W ogóle rzeczywistości stała się dziwna. Zatraciła swój rytuał przesiadywania na balkonie, bo w pustą szczelinę miasta wcisnął się on, a ona nie miała ochoty dzielić się swoją samotnią z kimkolwiek, a już na pewno nie z nim. Choć ostatnio nieco zwątpiła w te myśl. Zbyt często przesiadywał w jej myślach, by mogła się spokojnie go wyprzeć, czy potwierdzić, że jest dla niej nikim. Od tamtej stał się kimś więcej niż tylko kolejnym manekinem życia, nic nie wartą kukłą zajmujące miejsce w wszechświecie, która może zadać kolejny cios. Najlepszym tego dowodem była przeszkadzająca jej od pięciu dni bluza, leżąca na brzegu kremowej kanapy, wyprana, wyprasowana, złożona w kostkę, mimo wszytko pachnąca nim.
Stała na palcach w niewielkiej odległości od okna i wypatrywała choćby najmniejszego skrawka jego ciała. Odsunęła się gwałtownie, niemal przewracając się na puchaty dywan, gdy cień jego sylwetki uderzył w firankę. Skrzywiła się nieznacznie, wahając się nad własną myślą. W końcu wstała, chwyciła przesiąkniętą jego zapachem bluzę i pobiegła do bloku naprzeciwko. Nie minęło 30 sekund, gdy bez zastanowienia, trochę bezmyślnie nacisnęła dzwonek.
Od tamtej nocy czuł się nieswojo, żeby nie powiedzieć głupio. Dobrze wiedział, że trzy wypite wcześniej piwa nie miły wpływu na bieg tamtych wydarzeń. Mimo wszystko miał do siebie pretensje. Postąpił zbyt gwałtownie. Przez jakiś czas miał nawet wrażenie, że zaczęła go unikać Od niemal dwóch tygodni męczył się z różnymi pytaniami.
-Czemu jesteś tak obca, taka dzika?
-Co się stało, że tak bardzo zamknęłaś się w sobie?
-Czemu milczysz?
Te pytania mógł zadawać w nieskończoność, gdy ciepławy strumień wody wertował jego zmęczone ciało, gdyby nie dzwonek do drzwi.
Drzwi uchyliły się powoli, wydając z siebie wyskoki, nieprzyjemny dźwięk. Jej bursztynowym tęczówką ukazał się on. Srebrne kropelki, którymi nasączona była cała jego czupryna, wolno ściekały na jego szerokie barki. Każda pojedyncza łuska staczała się z ramion na wyraźnie wyrzeźbiony tors, by skacząc z mięśnia na mięsień, zostawić po sobie wilgotny ślad, odbijający pojedyncze promienie światła, a na końcu wsiąknąć w jasny ręcznik, który owijał go w pasie. Dopiero po chwili doszła do siebie, kierując wzrok na zaskoczony wyraz jego twarzy. Spazmatycznie potarła wierzch przedramienia, który przyciągnął uwagę chłopaka dość wyraźną gęsią skórką. Podała mu bluzę, która wyjaśniła mu obecność Milczącej w progu mieszkania. Ostatni raz przebiegł wzrokiem po jego łydkach i nie bardzo wiedząc co robić, szybko zbiegła po schodach, wystukując równy rytm. Pierwszy raz od dawna przegrała z nią ciekawość.
Pozytywnie zmieszany wpatrywał się w rząd spływających w dół stopni. Zamknął drzwi i spoglądając na bluzę uśmiechnął się szeroko. Opadł na czarną, skórzaną kanapę, tempo wpatrując się przed siebie. Próbował zapanować nad tym co działo się w środku, w nim. Między 3 a 4 żebrem poczuł promieniujące ciepło, rażące do czubka głowy, a nawet koniuszków palców u stóp.
Beznamiętnie dźgała łyżeczką Bogu winne truskawkowe musli, nie potrafiąc ukryć przeszywającego jej ciało uczucia. Niezwykłego, aczkolwiek bardzo przyjemnego. Uśmiechnęła się do siebie, gdy przed oczami błysnęła jej jego idealnie wyrzeźbiona sylwetka. Uśmiech poszerzył się znacznie, gdy jej umysł, a także poszczególne zmysły zaczęły go wiązać z Adonisem czy Apollo. Kiedy po głowie przeszła jej myśl porównania tej sytuacji do książki A. Libery Madame, wybuchła perlistycznym śmiechem, który miękko odbił się od karmelowych ścian kuchni, po czym spoważniała i rysując łyżką w powietrzu jakiś obraz, stwierdziła, że to wcale nie taki głupi pomysł.
-Ty będziesz moim Madame Wiktoria, a ja twoim Antoninem, Antoniną znaczy się... - myślała, gdy nieudolnie wiązała w kokardkę sznurówki granatowych, lekko przyniszczonych trampek.
Wyjrzała przez okno i widząc go przechodzącego obok blokowego trzepaka z torbą przewieszoną przez ramie, wybiegła z mieszkania, uprzednio zabierając jedynie dużawą, czarną bluzę.
Czuł się nieswojo jakby czyjeś oczy przyklejone były do jego ciała. Non-stop pośród parkowej zieleni migały mu cienie, dziwnie szeleściły liście, a co jakiś czas zdawało się słyszeć czyjś cichy śmiech. Obrócił się nerwowo, zmrużył oczy tak, że jego powieki dzieliła wąska szczelina i wypatrywał przyczyny burzącej jego spokój. W końcu odpuścił sobie, bo myśl, że ktoś mógłby go śledzić wydała mu się śmieszna, a nawet głupia.
Gdy on z daleka dostrzegł czarne Audi, pomachał kierowcy, a ona już rozglądała się za taksówką. Szybko nabazgrała karteczkę, którą podała kierowcy - „Za tym samochodem, proszę” - wskazując odjeżdżające auto.
Wpatrywała się w migający obraz za szybą, co jakiś czas troszcząc się czy taksówkarz na pewno nie zgubił śledzonego. Skupiła się na kurczowym obciąganiu rękawów bluzy, podczas gdy samochód zatrzymał się pod – jak informował napis – Halą Widowiskowo-Sportową w Jastrzębskim Zdroju. Wręczyła kierowcy banknot i ze zmarszczonym, prawie skrzyżowanymi brwiami przyglądała się budynkowi, w którym zginęła postać chłopaka. Zrezygnowana uderzyła tyłkiem o murek ogrodzenia hali, głęboko do płuc wciągając chłodne powietrze i wertując spojrzeniem pomalowane na malinowo paznokcie, zastanawiała się co teraz. Czy powinna wracać już do domu? Czy może czekać tu na niego? A może jakimś cudem wkraść się do budynku niezauważona? Pierwszą myśl natychmiast odrzuciła, a ostatnia wydawała jej się zbyt ryzykowna, więc postanowiła, że przez dwie godzinki pochodzi po mieście, a później wróci.
Pierwszy raz od bardzo dawna udało mu się w pełni skupić na treningu. O niczym nie myślał, niczym się nie przejmował, nie martwił. No może z małymi wyjątkami, bo co jakiś czas coś przypominało mu o niej. Ale nie były to już tak toksyczne myśli jak wcześniej. Od dwóch dni znał jej wiek, dokładną datę urodzenia, nazwisko i co najważniejsze prawdziwe imię. Niby niewiele, ale jego w zupełności to satysfakcjonowało. Nie ukrył zadowolenia, kiedy trener zakomunikował, że trening zostaję skrócony, bo on ma pilny wyjazd.
Stała zamaskowana – w kapturze wysoko zaciągniętym na głowę, w strategicznym miejscu – za drzewem, wypatrując, pośród jak jej się wydawało setki napuchniętych żyraf swojego Wiktora. Uważnie obserwowała ich gesty, śmiechy jak w małym teatrzyku, by po chwili odpłynąć myślami do przeszłości. Przerzuciła wzrok w dal, skupiając się na śpiewie ptaków i melodii wygrywanej przez korony drzew. Drgnęła, a prawie podskoczyła do góry, gdy poczuła czyjeś emanujące ciepłem dłonie na swoich bokach. Obróciła się szybko, zadzierając głowę do góry, a jej malinowe usta ułożyły się w literkę „o”, gdy on zsunął z jej głowy ciemny kaptur, cmoknął w czoło i powiedział
-Cześć, Antonino.

~*~
Troszkę to głupie, oby lepsze niż nic.
PS. Pozdrawiam moją soreczkę od polaka... i cóż że środkowym palcem?