2. Może też nie możesz zasnąć, proszę cię, uśmiechnij się. Może też stajesz do walki, ale upadasz na deski...

Tak jak i sześć poprzednich letnich nocy, siódma wyglądała podobnie.
Przewracał się z boku na bok. Poprawiał poduszkę. Odrzucił w końcu kołdrę na swoją lewą stronę i kolejny raz tej nocy przewrócił się na brzuch.
-A niech to szlag – mruknął. Nie mógł zasnąć, mimo że było już grubo po pierwszej. Duszność jaka panowała w pokoju oraz tabun dziwnych myśli kłębiących się w jego głowie, nie pozwalały mu na to. Przeszło od tygodnia dręczyły go irracjonalne sny. Od tamtej pamiętnej burzy nie mógł przestać o niej myśleć. Kim ona właściwie dla niego była?
-Nie wiem – jęknął.
Cały czas miał przed oczyma jej tańczącą w deszczu sylwetkę, oświetloną przez mrugające, złote światło. Długie ociekające ciepłą wodą włosy i lodowate spojrzenie. Sam często łapał się na myśli, że to był zwykły sen. Zwykły-niezwykły sen, który z pewnością nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Lecz odrzucał ją natychmiast, bo przecież trzymał jej dłoń w swojej. Czuł jej chłód. Z drugiej strony nie widział jej ani razu od tamtego wieczora, choć każdego dnia kilkakrotnie spoglądał przez okno. Sam już nie wiedział, co ma myśleć.
Zgubił się.
Zgubił ją.
Rzuciła ostatni kamyk w tafle srebrnego stawu, w którym gwiazdy i księżyc odnajdowały swoje lustrzane odbicie. Pręgi rozchodziły się równo, ginąc wśród długich pędów wodnych roślin. W duchu uśmiechała się do żabich gardeł, wygrywających jakby specjalnie dla niej baśniową melodie, choć w środku, w sercu nie było jej szczególnie słodko. Ostatni raz objęła jeziorko spojrzeniem, stwierdzając, że jest zdecydowanie za chłodno, by dalej trwać w martwym punkcie. Wstała z drewnianej ławeczki i o niemal potykając się o gruby korzeń starego drzewa, ruszyła do domu. Kopiąc wszystko co na potkała na drodze od kamyków do puszek po piwie, szła powoli wąską uliczką. A w środku toczył walkę. Z myślami, z sumieniem. Chwilą nawet przed oczyma stanęła jej matka, co wywołało u niej niezdrowy grymas na buzi. Obraz ten szybko przegonił kościelny zegar, wskazując godzinę 1:34. Zmarszczyła nos i zniknęła za starym mostem.
On też walczył, też z myślami, ale także z niemocą, z Morfeuszem. Przez chwile nawet liczył barany, co wydało mu się idiotycznym pomysłem.
-Wygrałaś - syknął gniewnie jakby do swoich myśli, lecz tak nie było. Oderwał zmęczone, umięśnione plecy od jasnego prześcieradła, przetarł zmęczone oczy i wyszedł. Nie minęło 5 minut, gdy wrócił z kubkiem gorącej herbaty ciasno oplecionej w jego dłoni. Beznamiętnie podszedł do balkonowych drzwi jakby nie wierząc, że tam będzie.
Była. Jej oczy wywędrowały ścieżkami tyczonymi przez granatową smugę na różowo-niebieskim niebie. Głęboko do płuc wciągała ohydne powietrze . Najgorsze, bo gorzkie i ciężkie. Lepkie od toksyn ulatujących okrutnych ludzkich serc. Siedziała po turecku, opierając tył głowy o zimny mur, gdy dostrzegła jego ciemną sylwetkę wyłaniającą się z mieszkania. Również nie umknęło jej uwadze lekkie drgniecie jego ciała na swój widok.
Głośno przełknął ślinę, tak, że górka na jego szyi znacznie się poruszyła. Niepewnie usiadł w ten sam sposób co ona. Dokładnie na przeciw niej. Dzieliło ich około 30 metrów przejrzystego powietrza i dwie żelazne barierki. Oprócz nich, ich dusz i ciał, były tam jeszcze gwiazdy, księżyc, pół tony miejskiego światła, betonowe mury i cichy wiatr, kołyszący korony drzew do snu. Mimo, że nie do końca byli tego świadomi, oboje z zaciekawieniem patrzyli w swoją stronę.
Jego niebieskie tęczówki tak intensywnie wpatrywały się jej drobną postać, że niemal wypalały na jej ramionach małe ranki. Przez jego umysł przetaczały się tysiące myśli, lecz wciąż powracała ta sama.
-Jak masz na imię Zgubo? Moja Zgubo...
Ona, tak jak jej usta,barki i uda, a nawet mały palec u stopy, starały się odepchnąć jego spojrzenie od jej osoby. Każda jej myśl wypierała jego obecność z jej małego, zamkniętego świata, od chwili, gdy sam wlazł tam ze swoimi brudnymi buciorami. Tamtego pamiętnego letniego wieczora...
Cisnęła w niego ostatnim gniewnym spojrzeniem stwierdzając, że bardziej drażni ją on, niż chłód rażący jej łydki, wróciła do środka.
On zrobił to samo. Naciągnął kołdrę pod sam nos, w myślach snując misterny plan.
-Znajdę Cię.
Usnął w świadomości, że jest.
Bo przecież była.


Biegnij!
Może dobiegniesz.
Słuchaj!
Może usłyszysz.
Szukaj!
Może znajdziesz.
Chodź nic nie jest pewne...

***

Nie czytam i nie będę Was czytała, póki nie zabijecie złodzieja czasu...
Wybaczcie proszę.

 Chyba zatraciłam granice między rzeczywistością a wyobraźnią... 

 Mam nowe gadu:45034446.