5. Wita mnie tysiąc pytań bez odpowiedzi Tylko jeden księżyc lśni, jedno słońce świeci...



       Wiatr strącał z drzew pojedyncze żółte i pomarańczowe liście, gdy on miotał się między witrynami sklepów, co chwile sprawdzając, czy w kieszeni na pewno ma  małe, czerwone pudełeczko. Stanął naprzeciw kwiaciarni, przez płat szkła przyglądając się czerwonym różą, które w nieprzyjemny sposób kojarzył mu się z kiczowatością walentynek. Pokręcił głową, krzywiąc się z obrzydzeniem i pewnym krokiem przekroczył próg budynku. Poważnie zastanawiał się nad żółto-czerwonymi tulipanami, twierdząc, że różowe gwoździki są tandetne, kiedy kwiaciarka pod sam nos podsunęła mu malutki bukiet herbacianych róż. Uśmiechnął się szeroko, wręczył  banknot ekspedientce i tak zadowolony wracał do domu.
Walczył z kontrastowymi myślami, bo nie był w stanie przewidzieć jej reakcji. Wydawało mu się, że zna ją wystarczająco, by pozwolić sobie na takie posunięcie, lecz prawda była zupełnie inna. Znał tylko suche fakty, które pierwszy lepszy był wstanie wyczytać z jej dowodu. Nie miał pojęcia czy lubi landrynki truskawkowe, pomarańczowe czy lodowe. A może te białe? Nie wiedział czy lubi czytać książki fantasy, oglądać Prawo Agaty, jakie lody lubi, ile słodzi i czy w ogóle słodzi, kiedy ma zły humor... i najważniejszego – dlaczego nie mówi – bo jak się dowiedział wcześniej milczy od 5 lat.
Zawiłe myśli przynosiły co raz to więcej wątpliwości, a mimo wszystko nie odwiodły go od zamiaru.
         Była na etapie kończenia drugiego pudełka jogurtu truskawkowego, gdy przełączając telewizor z brazylijskiej na argentyńską telenowele, układała w głowie scenariusz swoich dwudziestych drugich urodzin, bo doskonale wiedziała, że nie tak powinny one wyglądać. Powinna się bawić z przyjaciółmi, znajomymi, ze swoim chłopakiem zamiast siedzieć przed telewizorem i wpychać w siebie kolejną paczkę chipsów. Jej mama powinna upiec wspaniały tort, tata złożyć najlepsze życzenia, chłopak pocałować w policzek, szepnąć coś słodkiego do ucha. Pod jej stopy powinna podbiec mała istotka, którą wzięłaby na ręce i kręcąc się wokół własnej osi śmiałaby się do łez. Grałaby muzyka, a ona widząc jak jej siostra kolejny raz obrywa w głowę pestką arbuza, wybuchłaby śmiechem, trzymając za rękę swojego ojca.
Ale nie miała niczego. Ani przyjaciół , ani znajomych, a tym bardziej rodzinny. Z jej matką i ojcem, jak sama zresztą twierdziła, łączyła ją jedynie grupa krwi, bo takich ludzi nie można nazwać rodziną. Nie, kiedy  robią Ci tak wielką krzywdę...
Czując jak w jej gardle rośnie gula, nieudolnie przełknęła ślinę, podniosła się, strzepując ze starych, zniszczonych dresów okruszki prince polo i podeszła do stolika. Na ażurowej, białej serwecie stała półpełna butelka czerwonego wina i kieliszek. Chwyciła szkło i łapczywie sączyła kropelki alkoholu, czując jak jej oczy stają się szklane. Takie były. Szklane, niemal czarne, bo ze smutku jej tęczówki ściemniały jeszcze bardziej. I przeraźliwie puste jak u lalki. Zaczęła nerwowo pociągać nosem i mrugać oczyma, machając przed nimi dłonią, by tylko żadna łza nie opuściła krynic, by nie okazać słabości, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Zerwała się i niemal pobiegła do wejścia, które zdecydowanym ruchem otworzyła. Zmieszała się nieco, nie widząc nikogo po drugiej stronie, zauważyła pod stopami bukiet róż i mały pakunek. Trudno jej było powstrzymać delikatny uśmiech, który sam wpłynął na jej wargi. Wychyliła się , zapierając się dłońmi o futrynę, spojrzała w lewo, w prawo i znów w lewo, nie widząc nikogo, podniosła prezent i udała się do salonu. Rekom przetarła biały, porcelanowy wazon, usuwając z niego niemałą warstwę kurzu. Nalała wody, wstawiła róże i z niepokojem spojrzała na czerwone pudełeczko. Opadła na kanapę nie odrywając wzroku od czerwieni opowiadania. Bała się otworzyć, bo jej wyobraźnie nasuwała jej przed oczami co raz to gorsze obrazy. Odgoniła je szybko i niecierpliwie odrzuciła na bok wierzch pudełka. W oczach błysły jej złote ogniki, gdy  w środku znalazła wisiorek. Podniosła go za cieniutki, srebrny łańcuszek na wysokość nosa, z zachwytem wpatrując się w małego, wysadzanego białymi kamieniami łabędzie. Gdy w końcu przez myśl przetoczył jej się darczyńca, jak z procy wystrzeliła w kierunku starej, dębowej szafy. Zamaszystym ruchem odciągnęła skrzypiące drzwi i wygrzebała z niej jasną sukienkę, bez ramiączek. Na łeb na szyje zaczęła się przebierać, a w trasie miedzy szafą a łazienką założyła jednego koturna. Drugiego nasunęła na stopę, gdy jej włosy splecione były na czubku głowy w koka, a usta przejechane malinową pomadką. Przeglądając się ostatni raz w lustrze, dopiła piątką lampkę wina i opuściła mieszkanie.
         Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ekran plazmy, gdy usłyszał jak czyiś drobne kostki palców, odbijają się od drewna drzwi, wydając rząd pustych dźwięków. Przetarł zaspaną twarz i stoczył się z czarnej sofy. Trudno powiedzieć jak wysoko zdziwienie uniosło jego brwi, gdy po drugiej stronie okazała się stać ona. Uniosły się one jeszcze wyżej, gdy zarzuciła mu delikatne dłonie na szyje, tak, że  przez sekundę cała długością swojego tułowia dotykała jego torsu, muskając go zmysłowo w skórę policzka. Stał jak wryty, oszołomiony zapachem jej słodkawych perfum, a ona korzystając z okazji, wyminęła go w framudze drzwi, przechodząc pod ręką. Usiadła naprzeciwko telewizora, założywszy nogę na nogę, zaczęła omiatać spojrzeniem pomieszczenie.
Jego mieszkanie różniło się od jej. Wszystko wyglądało tam jakby dopiero co było przywiezione ze sklepu, dopiero co rozpakowane. Parkiet nie miał nawet malutkiej ryski, a na dywanie nie było plamki czy kołtuna. Jego proste lustro nie mogło konkurować z jej, ozdobionym rzeźbioną ramą z porożem jakiegoś leśnego zwierza na ścianie nad nim.
Uśmiechnął się sam do siebie i nie wierząc w to co się dzieje, uszczypnął się w przedramię. Mrugnął niespokojnie, przyglądając się jej zadowolonej minie, po czym podszedł do niej i nie zbyt mocno chwyciwszy w okolicy łokcia, zaczął prowadzić ją w stronę kuchni, ignorując nienaturalnie ułożone brwi. Posadził ją na kuchennym krześle, a sam zabrał się za wstawianie wody na herbatę, w miedzy czasie rozglądając się za kartką i długopisem. Kiedy oboje mieli już przed sobą kubki z parującym malinowym napojem, Michał, czując na sobie jej badawcze, niemal palące spojrzenie, odezwał się drżącym głosem.
-Zagrajmy w otwarte karty. Wiem, że nie mówisz od 5 lat. Nie wiem dlaczego, ale pewnie mi tego nie wyjaśnisz. Więc zagrajmy w 5 pytań. Ty pierwsza – podsunął pod jej dłonie kartkę i długopis. Zastanawiała się chwile co zrobić, patrząc mu naiwnie w oczy. Dzięki temu zdaniu przez jej twarz przepłynęło tysiące emocji i to ona zaczęła się zastanawiać. Zmrużyła oczy i szybko napisała.
-”Skąd tyle o mnie wiesz” - i przesunęła kartkę w jego stronę, a kąciki jego ust minimalnie uniosły się ku górze.
-Powiedzmy, że dowiedziałem się tego w ten sam sposób co ty – wyszeptał triumfalnie.
-”Śledziłeś mnie!?” - przesunęła skrawek papieru po blacie dębowego stołu, mrużąc oczy, które wcale nie ciskały piorunów, a raczej były zaskoczone jego cwaniactwem.
-Tak samo jak ty mnie, prawda? - spojrzał na nią wymownie.
-”Dobra przyznaje się.” - odsunęła płatek papieru od siebie, spuszczając wzrok w dół. Było jej głupio, ale bawiła ją ta sytuacja. Siedziała naprzeciw niego, a dzieliło ich tylko półtorej czystego powietrza, które z minuty na minute rzedło i robiło się co raz przyjemniejsze dla płuc.
-Tyle, że ja robiłem to dwa dni przed tobą – odwrócił wzrok ku arcyciekawym szafkom kuchennym, by tylko uniknąć widoku jej kwaśnej miny. Dynamicznie pociągnęła papier do siebie i rozlała na nim atramentowe litery.
-”To nie fair! Ja praktycznie nic o Tobie nie wiem!”
Odetchnął głęboko.
-A co chcesz wiedzieć? - złożył dłonie, robiąc z kciuków młynek i spojrzał jej w oczy.
-”Jak się nazywasz?” - wykaligrafował. 
-Michał – odpowiedział przeszywając ją wzrokiem – Michał Kubiak.

 ~*~
Sialallallalalallalala.