1.Czułem, że czujesz to co ja. Może się mylę. Czułem tak, gdy spojrzeniami spotkaliśmy się przez chwile...

       Deszcz. Deszcz lał wtedy jak z cebra, gdy on oparty o zimny, marmurowy parapet, obserwował ją zza szyby. Kubek gorącej, malinowej herbaty trzymanej w jego dłoni kontrastował z jej mizerną, przemoczoną sylwetką. Musiała wprowadzić się tu niedawno – myślał – Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Mylił się. Mieszkała tu od zawsze. Zastygł w bezruchu, przyglądając się jej uważnie. Znów nerwowo pogładził bródkę, gdy dostrzegł swój pusty już kubek. Zniknął.
        Długie czekoladowe włosy ślizgały się po jej wilgotnym ramieniu, gdy sierpniowy deszcz obdarzał ją co raz to nowszymi kroplami. Zimno ciągnące od betonowej posadzki, na której siedziała, przeszywało ją aż do czubka głowy. Pełnymi pożądania oczyma wpatrywała się w długie, złociste miecze przecinające geste granatowe chmury. Kochała ten spektakl, gdy niebo przybierało raz to kolor węgla, raz złota, a innym śliwkowego fioletu, po którym w ciemną otchłań sunęły czerwone smugi. Często spoglądała z zachwytem na srebrne łuki niebios, opadające na miasto wraz z ciężarem brunatnych chmur. Nieraz wtedy potrafiła zgubić swoje myśli, gdy jej dusza wędrowała swoimi ścieżkami pośród takiej pogody, gdy łzy bezkarnie spływały po policzkach. Burza trwała w najlepsze, podczas gdy ona schowała się za szklanym murem własnego mieszkania. Zniknęła.
        Gdy on wrócił, by móc oglądać swój mały teatrzyk, głównej aktorki nie było. Zniknęła ze swojego maleńkiego świata. Ogrodzonego złotą barierką, zbudowanego na betonowej nic nie wartej płycie – z małego balkonu. Mruknął niezadowolony, gdy szukając swojej Zguby, był zmuszony wyjść przez balkonowe drzwi, a krople wody bez większych skrupułów atakowały jego czuprynę. Oparłszy się o balustradę, wykonał kilka półobrotów, skrzywił się kilkakrotnie, wdychając ciężkie powietrze. Ciężkie dla niego, co dopiero dla niej. Zniknęła. Nie znalazł swojej Zguby.
Przeklęła w myślach, gdy zbiegając po schodach poczuła okropny ból w kostce. Szybko go rozmasowała i odważnym ruchem odepchnęła ciężkie wrota od swojej postaci. Była zachwycona, gdy zadzierając głowę do góry, spostrzegła nad sobą grubą warstwę kanciatych, czarnych chmur. Lekko uchyliła usta, gdy drzewo rosnące sto metrów dalej, przecięła piękna, złota wstęga. Na równe dwie połowy, które upadły z hukiem na dwie przeciwne strony – północ i południe. Przechodząc siedem kroków na przód, przygryzła dolną wargę, czując ciepły strumień wody, spływający po jej plecach. Oszołomiona zapachem burzy przeszła kolejne pięć, by przymknąć na kilka sekund powieki i delektować się ciarkami zdobiącymi jej nagie ramiona. Czuła ulatujący ból z każdego włókna swojego ciała, każdej maleńkiej żyłki, gdy sunęła naprzód. Nawet maleńki paznokieć stopy czuł się wyzwolony, gdy w butach pełnych wody stanęła po środku piekła. Po środku burzy, gdzie niebo łączyło się z ziemią, a schody do raju zacierał szatański błysk.
        Zacisnął dużą, silną dłoń na Bogu winnym kubku na wpół wypełnionym owocowym wywarem. Już zupełnie zimnym. Upuścił go w końcu, czując jakby pioruny bił mu nad głową, a tak właśnie było. Podszedł bliżej okna, ignorując okruchy jasnego szkła rozpryśniętego po całej sypialni. Nerwowym ruchem odgarnął firankę, świdrując spojrzeniem to co za nią zastał. Jego oczy wytrzeszczyły się wyraźnie, a źrenice rozszerzyły, wpuszczając więcej szlachetnego światła.
-Wariatka – szepnął w końcu, podążając wzrokiem za jej stopami, wykonującymi co raz to bardziej irracjonalne ruchy. Wpatrywała się w nią dobre 10 minut. W śmiejącą się, tańczącą, co jakiś czas upadającą na mokrą trawę, znów śmiejącą i biegnącą w stronę kałuż Wariatkę – jak sam stwierdził. Przełknął głośno ślinę, gdy dostrzegł rozłupane na dwie części drzewo, a później błyskawice atakującą ziemie 60 metrów od dziewczyny. Gdy kolejna uderzyła zdecydowanie bliżej, nie wytrzymał, trzasnął drzwiami i zbieg na dół.
        Delektowała się słodkością mokrych cząsteczek, uderzających w jej kruchą postać z coraz to większą mocą. Nie poczuła nawet, gdy na kilka sekund deszcz zmienił się w drobny grad, a jedna większa, lodowa kulka uderzyła ją w łydkę, odbijając skórę od kości. Bosko – pomyślała, gdy szum liści, huk w rynnach i potężne grzmoty wygrywały jej piękną melodie, do której jej stopy same układały chaotyczny taniec. Przy jednym nieuważnym ułożeniu stopy, potknęła się i gdy jej nos dzieliły milimetry od ziemi, poczuła nieprzyjemne szarpniecie za ramie. Chwile potem jej zimna dłoń splotła się z zupełnie obcą, rażącą gorącem. Obróciła się. Dostrzega tam jego twarz, cisnącą w nią gniewnym spojrzeniem.
Sam nie wiedział, co chciał zrobić. Czy chciał wygłosić jej kazanie jak młodszej siostrze, której nigdy nie miał, a tak bardzo chciał mieć, mówiąc jaka to jest nieodpowiedzialna i głupia. Czy może chciał ją tylko zabrać z tego deszczu. Zapomniał co chciał powiedzieć, gdy zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Tak zimnym, że na jego plecach pojawił się nieprzyjemny dreszcz.
-Chodź – szepnął i trzymając ją za dłoń, zaczął ciągnąć w stronę swojego bloku.
I przez chwile mogło się wydawać, że pójdzie za nim, opowie mu co jest nie tak, okryje się jego grubym kocem w karate, będzie piła te jego ukochaną malinową herbatę. Ale tylko przez chwile. Przepełniona po brzegi złością i rozgoryczeniem, wyrwała swoją małą dłoń z jego ścisku i co sił w nogach pobiegła w stronę swojego mieszkania. Uderzyło za nią tylko kilka błyskawic, a on stał po środku tego piekła z lekko rozchylonymi ustami, obserwując jej uciekającą sylwetkę. Otrząsnął się szybko, słysząc za swoimi plecami potężny grzmot i czym prędzej wrócił do ciepłego budynku z przesiąkniętą na tułowiu bluzą.
-Cholera – szepnął.
Na łeb, na szyję wbiegła do mieszkania, trzaskając drzwiami. Zamknęła je na wszystkie zamki, po czym osunęła się po nich, ciężko dysząc. Cholera – pomyślała.

Czy kiedykolwiek trzymałeś burze za dłoń?
Czy czułeś jej chłód?
Czy chciałbyś poznać jej smak?
...
Zatrzymaj ją.


***
Blok mnie ukurwia...