Tak jak i sześć
poprzednich letnich nocy, siódma wyglądała podobnie.
Przewracał się z boku na
bok. Poprawiał poduszkę. Odrzucił w końcu kołdrę na swoją lewą
stronę i kolejny raz tej nocy przewrócił się na brzuch.
-A niech to szlag –
mruknął. Nie mógł zasnąć, mimo że było już grubo po
pierwszej. Duszność jaka panowała w pokoju oraz tabun dziwnych
myśli kłębiących się w jego głowie, nie pozwalały mu na to.
Przeszło od tygodnia dręczyły go irracjonalne sny. Od tamtej
pamiętnej burzy nie mógł przestać o niej myśleć. Kim ona
właściwie dla niego była?
-Nie wiem –
jęknął.
Cały czas miał przed
oczyma jej tańczącą w deszczu sylwetkę, oświetloną przez
mrugające, złote światło. Długie ociekające ciepłą wodą
włosy i lodowate spojrzenie. Sam często łapał się na myśli, że
to był zwykły sen. Zwykły-niezwykły sen, który z pewnością nie
ma nic wspólnego z rzeczywistością. Lecz odrzucał ją
natychmiast, bo przecież trzymał jej dłoń w swojej. Czuł jej
chłód. Z drugiej strony nie widział jej ani razu od tamtego
wieczora, choć każdego dnia kilkakrotnie spoglądał przez okno.
Sam już nie wiedział, co ma myśleć.
Zgubił się.
Zgubił ją.
Rzuciła ostatni kamyk w
tafle srebrnego stawu, w którym gwiazdy i księżyc odnajdowały
swoje lustrzane odbicie. Pręgi rozchodziły się równo, ginąc
wśród długich pędów wodnych roślin. W duchu uśmiechała się
do żabich gardeł, wygrywających jakby specjalnie dla niej baśniową
melodie, choć w środku, w sercu nie było jej szczególnie słodko.
Ostatni raz objęła jeziorko spojrzeniem, stwierdzając, że jest
zdecydowanie za chłodno, by dalej trwać w martwym punkcie. Wstała
z drewnianej ławeczki i o niemal potykając się o gruby korzeń
starego drzewa, ruszyła do domu. Kopiąc wszystko co na potkała na
drodze od kamyków do puszek po piwie, szła powoli wąską uliczką.
A w środku toczył walkę. Z myślami, z sumieniem. Chwilą nawet
przed oczyma stanęła jej matka, co wywołało u niej niezdrowy
grymas na buzi. Obraz ten szybko przegonił kościelny zegar,
wskazując godzinę 1:34. Zmarszczyła nos i zniknęła za starym
mostem.
On też walczył, też z
myślami, ale także z niemocą, z Morfeuszem. Przez chwile nawet
liczył barany, co wydało mu się idiotycznym pomysłem.
-Wygrałaś -
syknął gniewnie jakby do swoich myśli, lecz tak nie było. Oderwał
zmęczone, umięśnione plecy od jasnego prześcieradła, przetarł
zmęczone oczy i wyszedł. Nie minęło 5 minut, gdy wrócił z
kubkiem gorącej herbaty ciasno oplecionej w jego dłoni.
Beznamiętnie podszedł do balkonowych drzwi jakby nie wierząc, że
tam będzie.
Była. Jej oczy
wywędrowały ścieżkami tyczonymi przez granatową smugę na
różowo-niebieskim niebie. Głęboko do płuc wciągała ohydne
powietrze . Najgorsze, bo gorzkie i ciężkie. Lepkie od toksyn
ulatujących okrutnych ludzkich serc. Siedziała po turecku,
opierając tył głowy o zimny mur, gdy dostrzegła jego ciemną
sylwetkę wyłaniającą się z mieszkania. Również nie umknęło
jej uwadze lekkie drgniecie jego ciała na swój widok.
Głośno przełknął
ślinę, tak, że górka na jego szyi znacznie się poruszyła.
Niepewnie usiadł w ten sam sposób co ona. Dokładnie na przeciw
niej. Dzieliło ich około 30 metrów przejrzystego powietrza i dwie
żelazne barierki. Oprócz nich, ich dusz i ciał, były tam jeszcze
gwiazdy, księżyc, pół tony miejskiego światła, betonowe mury i
cichy wiatr, kołyszący korony drzew do snu. Mimo, że nie do końca
byli tego świadomi, oboje z zaciekawieniem patrzyli w swoją stronę.
Jego niebieskie tęczówki
tak intensywnie wpatrywały się jej drobną postać, że niemal
wypalały na jej ramionach małe ranki. Przez jego umysł przetaczały
się tysiące myśli, lecz wciąż powracała ta sama.
-Jak masz na imię
Zgubo? Moja Zgubo...
Ona,
tak jak jej usta,barki i uda, a nawet mały palec u stopy, starały
się odepchnąć jego spojrzenie od jej osoby. Każda jej myśl
wypierała jego obecność z jej małego, zamkniętego świata, od
chwili, gdy sam wlazł tam ze swoimi brudnymi buciorami. Tamtego
pamiętnego letniego wieczora...
Cisnęła w niego ostatnim
gniewnym spojrzeniem stwierdzając, że bardziej drażni ją on, niż
chłód rażący jej łydki, wróciła do środka.
On zrobił to samo.
Naciągnął kołdrę pod sam nos, w myślach snując misterny plan.
-Znajdę Cię.
Usnął w świadomości,
że jest.
Bo przecież była.
Biegnij!
Może
dobiegniesz.
Słuchaj!
Może
usłyszysz.
Szukaj!
Może
znajdziesz.
Chodź
nic nie jest pewne...
***
Nie czytam i nie będę Was czytała, póki nie zabijecie złodzieja czasu...
Wybaczcie proszę.
Chyba zatraciłam granice między rzeczywistością a wyobraźnią...
Mam nowe gadu:45034446.