Deszcz.
Deszcz lał wtedy jak z cebra, gdy on oparty o zimny, marmurowy
parapet, obserwował ją zza szyby. Kubek gorącej, malinowej herbaty
trzymanej w jego dłoni kontrastował z jej mizerną, przemoczoną
sylwetką. Musiała wprowadzić się tu niedawno – myślał
– Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Mylił się. Mieszkała
tu od zawsze. Zastygł w bezruchu, przyglądając się jej uważnie.
Znów nerwowo pogładził bródkę, gdy dostrzegł swój pusty już
kubek. Zniknął.
Długie
czekoladowe włosy ślizgały się po jej wilgotnym ramieniu, gdy
sierpniowy deszcz obdarzał ją co raz to nowszymi kroplami. Zimno
ciągnące od betonowej posadzki, na której siedziała, przeszywało
ją aż do czubka głowy. Pełnymi pożądania oczyma wpatrywała się
w długie, złociste miecze przecinające geste granatowe chmury.
Kochała ten spektakl, gdy niebo przybierało raz to kolor węgla,
raz złota, a innym śliwkowego fioletu, po którym w ciemną otchłań
sunęły czerwone smugi. Często spoglądała z zachwytem na srebrne
łuki niebios, opadające na miasto wraz z ciężarem brunatnych
chmur. Nieraz wtedy potrafiła zgubić swoje myśli, gdy jej dusza
wędrowała swoimi ścieżkami pośród takiej pogody, gdy łzy
bezkarnie spływały po policzkach. Burza trwała w najlepsze,
podczas gdy ona schowała się za szklanym murem własnego
mieszkania. Zniknęła.
Gdy
on wrócił, by móc oglądać swój mały teatrzyk, głównej
aktorki nie było. Zniknęła ze swojego maleńkiego świata.
Ogrodzonego złotą barierką, zbudowanego na betonowej nic nie
wartej płycie – z małego balkonu. Mruknął niezadowolony, gdy
szukając swojej Zguby, był zmuszony wyjść przez balkonowe drzwi,
a krople wody bez większych skrupułów atakowały jego czuprynę.
Oparłszy się o balustradę, wykonał kilka półobrotów, skrzywił
się kilkakrotnie, wdychając ciężkie powietrze. Ciężkie dla
niego, co dopiero dla niej. Zniknęła. Nie znalazł swojej Zguby.
Przeklęła
w myślach, gdy zbiegając po schodach poczuła okropny ból w
kostce. Szybko go rozmasowała i odważnym ruchem odepchnęła
ciężkie wrota od swojej postaci. Była zachwycona, gdy zadzierając
głowę do góry, spostrzegła nad sobą grubą warstwę kanciatych,
czarnych chmur. Lekko uchyliła usta, gdy drzewo rosnące sto metrów
dalej, przecięła piękna, złota wstęga. Na równe dwie połowy,
które upadły z hukiem na dwie przeciwne strony – północ i
południe. Przechodząc siedem kroków na przód, przygryzła dolną
wargę, czując ciepły strumień wody, spływający po jej plecach.
Oszołomiona zapachem burzy przeszła kolejne pięć, by przymknąć
na kilka sekund powieki i delektować się ciarkami zdobiącymi jej
nagie ramiona. Czuła ulatujący ból z każdego włókna swojego
ciała, każdej maleńkiej żyłki, gdy sunęła naprzód. Nawet
maleńki paznokieć stopy czuł się wyzwolony, gdy w butach pełnych
wody stanęła po środku piekła. Po środku burzy, gdzie niebo
łączyło się z ziemią, a schody do raju zacierał szatański
błysk.
Zacisnął
dużą, silną dłoń na Bogu winnym kubku na wpół wypełnionym
owocowym wywarem. Już zupełnie zimnym. Upuścił go w końcu,
czując jakby pioruny bił mu nad głową, a tak właśnie było.
Podszedł bliżej okna, ignorując okruchy jasnego szkła
rozpryśniętego po całej sypialni. Nerwowym ruchem odgarnął
firankę, świdrując spojrzeniem to co za nią zastał. Jego oczy
wytrzeszczyły się wyraźnie, a źrenice rozszerzyły, wpuszczając
więcej szlachetnego światła.
-Wariatka
– szepnął w końcu, podążając wzrokiem za jej stopami,
wykonującymi co raz to bardziej irracjonalne ruchy. Wpatrywała się
w nią dobre 10 minut. W śmiejącą się, tańczącą, co jakiś
czas upadającą na mokrą trawę, znów śmiejącą i biegnącą w
stronę kałuż Wariatkę – jak sam stwierdził. Przełknął
głośno ślinę, gdy dostrzegł rozłupane na dwie części drzewo,
a później błyskawice atakującą ziemie 60 metrów od dziewczyny.
Gdy kolejna uderzyła zdecydowanie bliżej, nie wytrzymał, trzasnął
drzwiami i zbieg na dół.
Delektowała
się słodkością mokrych cząsteczek, uderzających w jej kruchą
postać z coraz to większą mocą. Nie poczuła nawet, gdy na kilka
sekund deszcz zmienił się w drobny grad, a jedna większa, lodowa
kulka uderzyła ją w łydkę, odbijając skórę od kości. Bosko
– pomyślała, gdy szum liści, huk w rynnach i potężne
grzmoty wygrywały jej piękną melodie, do której jej stopy same
układały chaotyczny taniec. Przy jednym nieuważnym ułożeniu
stopy, potknęła się i gdy jej nos dzieliły milimetry od ziemi,
poczuła nieprzyjemne szarpniecie za ramie. Chwile potem jej zimna
dłoń splotła się z zupełnie obcą, rażącą gorącem. Obróciła
się. Dostrzega tam jego twarz, cisnącą w nią gniewnym
spojrzeniem.
Sam
nie wiedział, co chciał zrobić. Czy chciał wygłosić jej kazanie
jak młodszej siostrze, której nigdy nie miał, a tak bardzo chciał
mieć, mówiąc jaka to jest nieodpowiedzialna i głupia. Czy może
chciał ją tylko zabrać z tego deszczu. Zapomniał co chciał
powiedzieć, gdy zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Tak zimnym, że
na jego plecach pojawił się nieprzyjemny dreszcz.
-Chodź
– szepnął i trzymając ją za dłoń, zaczął ciągnąć w
stronę swojego bloku.
I
przez chwile mogło się wydawać, że pójdzie za nim, opowie mu co
jest nie tak, okryje się jego grubym kocem w karate, będzie piła
te jego ukochaną malinową herbatę. Ale tylko przez chwile.
Przepełniona po brzegi złością i rozgoryczeniem, wyrwała swoją
małą dłoń z jego ścisku i co sił w nogach pobiegła w stronę
swojego mieszkania. Uderzyło za nią tylko kilka błyskawic, a on
stał po środku tego piekła z lekko rozchylonymi ustami, obserwując
jej uciekającą sylwetkę. Otrząsnął się szybko, słysząc za
swoimi plecami potężny grzmot i czym prędzej wrócił do ciepłego
budynku z przesiąkniętą na tułowiu bluzą.
-Cholera
– szepnął.
Na
łeb, na szyję wbiegła do mieszkania, trzaskając drzwiami.
Zamknęła je na wszystkie zamki, po czym osunęła się po nich,
ciężko dysząc. Cholera – pomyślała.
Czy
kiedykolwiek trzymałeś burze za dłoń?
Czy
czułeś jej chłód?
Czy
chciałbyś poznać jej smak?
...
Zatrzymaj
ją.
***
Blok mnie ukurwia...