Wiatr strącał z
drzew pojedyncze żółte i pomarańczowe liście, gdy on miotał się między
witrynami sklepów, co chwile sprawdzając, czy w kieszeni na pewno ma
małe, czerwone pudełeczko. Stanął naprzeciw kwiaciarni, przez płat szkła
przyglądając się czerwonym różą, które w nieprzyjemny sposób kojarzył mu się z
kiczowatością walentynek. Pokręcił głową, krzywiąc się z obrzydzeniem i pewnym
krokiem przekroczył próg budynku. Poważnie zastanawiał się nad żółto-czerwonymi
tulipanami, twierdząc, że różowe gwoździki są tandetne, kiedy kwiaciarka pod
sam nos podsunęła mu malutki bukiet herbacianych róż. Uśmiechnął się szeroko,
wręczył banknot ekspedientce i tak zadowolony wracał do domu.
Walczył z
kontrastowymi myślami, bo nie był w stanie przewidzieć jej reakcji. Wydawało mu
się, że zna ją wystarczająco, by pozwolić sobie na takie posunięcie, lecz
prawda była zupełnie inna. Znał tylko suche fakty, które pierwszy lepszy był
wstanie wyczytać z jej dowodu. Nie miał pojęcia czy lubi landrynki truskawkowe,
pomarańczowe czy lodowe. A może te białe? Nie wiedział czy lubi czytać książki
fantasy, oglądać Prawo Agaty, jakie lody lubi, ile słodzi i czy w ogóle słodzi,
kiedy ma zły humor... i najważniejszego – dlaczego nie mówi – bo jak się
dowiedział wcześniej milczy od 5 lat.
Zawiłe myśli
przynosiły co raz to więcej wątpliwości, a mimo wszystko nie odwiodły go od
zamiaru.
Była na etapie kończenia drugiego pudełka jogurtu truskawkowego, gdy
przełączając telewizor z brazylijskiej na argentyńską telenowele, układała w
głowie scenariusz swoich dwudziestych drugich urodzin, bo doskonale wiedziała,
że nie tak powinny one wyglądać. Powinna się bawić z przyjaciółmi, znajomymi,
ze swoim chłopakiem zamiast siedzieć przed telewizorem i wpychać w siebie
kolejną paczkę chipsów. Jej mama powinna upiec wspaniały tort, tata złożyć
najlepsze życzenia, chłopak pocałować w policzek, szepnąć coś słodkiego do
ucha. Pod jej stopy powinna podbiec mała istotka, którą wzięłaby na ręce i
kręcąc się wokół własnej osi śmiałaby się do łez. Grałaby muzyka, a ona widząc
jak jej siostra kolejny raz obrywa w głowę pestką arbuza, wybuchłaby śmiechem,
trzymając za rękę swojego ojca.
Ale nie miała
niczego. Ani przyjaciół , ani znajomych, a tym bardziej rodzinny. Z jej matką i
ojcem, jak sama zresztą twierdziła, łączyła ją jedynie grupa krwi, bo takich
ludzi nie można nazwać rodziną. Nie, kiedy robią Ci tak wielką krzywdę...
Czując jak w jej
gardle rośnie gula, nieudolnie przełknęła ślinę, podniosła się, strzepując ze
starych, zniszczonych dresów okruszki prince polo i podeszła do stolika. Na
ażurowej, białej serwecie stała półpełna butelka czerwonego wina i kieliszek.
Chwyciła szkło i łapczywie sączyła kropelki alkoholu, czując jak jej oczy stają
się szklane. Takie były. Szklane, niemal czarne, bo ze smutku jej tęczówki
ściemniały jeszcze bardziej. I przeraźliwie puste jak u lalki. Zaczęła nerwowo
pociągać nosem i mrugać oczyma, machając przed nimi dłonią, by tylko żadna łza
nie opuściła krynic, by nie okazać słabości, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
Zerwała się i niemal pobiegła do wejścia, które zdecydowanym ruchem otworzyła.
Zmieszała się nieco, nie widząc nikogo po drugiej stronie, zauważyła pod
stopami bukiet róż i mały pakunek. Trudno jej było powstrzymać delikatny
uśmiech, który sam wpłynął na jej wargi. Wychyliła się , zapierając się dłońmi
o futrynę, spojrzała w lewo, w prawo i znów w lewo, nie widząc nikogo,
podniosła prezent i udała się do salonu. Rekom przetarła biały, porcelanowy
wazon, usuwając z niego niemałą warstwę kurzu. Nalała wody, wstawiła róże i z
niepokojem spojrzała na czerwone pudełeczko. Opadła na kanapę nie odrywając
wzroku od czerwieni opowiadania. Bała się otworzyć, bo jej wyobraźnie nasuwała
jej przed oczami co raz to gorsze obrazy. Odgoniła je szybko i niecierpliwie
odrzuciła na bok wierzch pudełka. W oczach błysły jej złote ogniki, gdy w
środku znalazła wisiorek. Podniosła go za cieniutki, srebrny łańcuszek na
wysokość nosa, z zachwytem wpatrując się w małego, wysadzanego białymi
kamieniami łabędzie. Gdy w końcu przez myśl przetoczył jej się darczyńca, jak z
procy wystrzeliła w kierunku starej, dębowej szafy. Zamaszystym ruchem
odciągnęła skrzypiące drzwi i wygrzebała z niej jasną sukienkę, bez ramiączek.
Na łeb na szyje zaczęła się przebierać, a w trasie miedzy szafą a łazienką
założyła jednego koturna. Drugiego nasunęła na stopę, gdy jej włosy splecione
były na czubku głowy w koka, a usta przejechane malinową pomadką. Przeglądając
się ostatni raz w lustrze, dopiła piątką lampkę wina i opuściła mieszkanie.
Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ekran plazmy, gdy usłyszał jak czyiś drobne
kostki palców, odbijają się od drewna drzwi, wydając rząd pustych dźwięków.
Przetarł zaspaną twarz i stoczył się z czarnej sofy. Trudno powiedzieć jak
wysoko zdziwienie uniosło jego brwi, gdy po drugiej stronie okazała się stać
ona. Uniosły się one jeszcze wyżej, gdy zarzuciła mu delikatne dłonie na szyje,
tak, że przez sekundę cała długością swojego tułowia dotykała jego torsu,
muskając go zmysłowo w skórę policzka. Stał jak wryty, oszołomiony zapachem jej
słodkawych perfum, a ona korzystając z okazji, wyminęła go w framudze drzwi,
przechodząc pod ręką. Usiadła naprzeciwko telewizora, założywszy nogę na nogę,
zaczęła omiatać spojrzeniem pomieszczenie.
Jego mieszkanie
różniło się od jej. Wszystko wyglądało tam jakby dopiero co było przywiezione
ze sklepu, dopiero co rozpakowane. Parkiet nie miał nawet malutkiej ryski, a na
dywanie nie było plamki czy kołtuna. Jego proste lustro nie mogło konkurować z
jej, ozdobionym rzeźbioną ramą z porożem jakiegoś leśnego zwierza na ścianie nad
nim.
Uśmiechnął się
sam do siebie i nie wierząc w to co się dzieje, uszczypnął się w przedramię.
Mrugnął niespokojnie, przyglądając się jej zadowolonej minie, po czym podszedł
do niej i nie zbyt mocno chwyciwszy w okolicy łokcia, zaczął prowadzić ją w
stronę kuchni, ignorując nienaturalnie ułożone brwi. Posadził ją na kuchennym
krześle, a sam zabrał się za wstawianie wody na herbatę, w miedzy czasie
rozglądając się za kartką i długopisem. Kiedy oboje mieli już przed sobą kubki
z parującym malinowym napojem, Michał, czując na sobie jej badawcze, niemal
palące spojrzenie, odezwał się drżącym głosem.
-Zagrajmy w
otwarte karty. Wiem, że nie mówisz od 5 lat. Nie wiem dlaczego, ale pewnie mi
tego nie wyjaśnisz. Więc zagrajmy w 5 pytań. Ty pierwsza – podsunął pod jej
dłonie kartkę i długopis. Zastanawiała się chwile co zrobić, patrząc mu naiwnie
w oczy. Dzięki temu zdaniu przez jej twarz przepłynęło tysiące emocji i to ona
zaczęła się zastanawiać. Zmrużyła oczy i szybko napisała.
-”Skąd tyle o
mnie wiesz” - i przesunęła kartkę w jego stronę, a kąciki jego
ust minimalnie uniosły się ku górze.
-Powiedzmy, że
dowiedziałem się tego w ten sam sposób co ty – wyszeptał
triumfalnie.
-”Śledziłeś
mnie!?”
- przesunęła skrawek papieru po blacie dębowego stołu, mrużąc oczy, które wcale
nie ciskały piorunów, a raczej były zaskoczone jego cwaniactwem.
-Tak samo jak ty
mnie, prawda? - spojrzał na nią wymownie.
-”Dobra
przyznaje się.” - odsunęła płatek papieru od siebie, spuszczając
wzrok w dół. Było jej głupio, ale bawiła ją ta sytuacja. Siedziała naprzeciw
niego, a dzieliło ich tylko półtorej czystego powietrza, które z minuty na
minute rzedło i robiło się co raz przyjemniejsze dla płuc.
-Tyle, że ja
robiłem to dwa dni przed tobą – odwrócił wzrok ku
arcyciekawym szafkom kuchennym, by tylko uniknąć widoku jej kwaśnej miny.
Dynamicznie pociągnęła papier do siebie i rozlała na nim atramentowe litery.
-”To nie fair!
Ja praktycznie nic o Tobie nie wiem!”
Odetchnął
głęboko.
-A co chcesz
wiedzieć? - złożył dłonie, robiąc z kciuków młynek i
spojrzał jej w oczy.
-”Jak się
nazywasz?” - wykaligrafował.
-Michał – odpowiedział
przeszywając ją wzrokiem – Michał Kubiak.
~*~
Sialallallalalallalala.